Szukaj na tym blogu

wtorek, 12 listopada 2013

O cierpieniu

Na tym blogu zwykle piszę o radości, o dziękowaniu, o chilloucie. Czasem to trudne, czasem wręcz niemożliwe i wtedy teoria zdaje się całkowicie rozmijać z praktyką.

Ostatnio miałem taki właśnie czas. Nie wiedziałem co się dzieje. Długo by o tym pisać. W akcie desperacji zacząłem czytać książkę "11 miesięcy albo o poszukiwaniu drogi" ;). Przy pierwszym posiedzeniu przeleciałem dosłownie przez pierwsze 80 stron zatrzymując się na rozdziale "Troszcz się Ty". Pomogło i jeszcze raz potwierdzam, że to co na nowo tam odnalazłem - działa w praktyce. To żenujące, że tak łatwo -nawet zapisane- doświadczenia ulatują z głowy, ale może walka właśnie polega na tym by walczyć o pamięć, by stawać do bitwy zanim zacznie się prawdziwa wojna.

Niedawno w Gościu Niedzielnym opublikowano artykuł "Przeorany" o cierpieniu - na podstawie książki Tomasza Ponikło pod tytułem "Józef Tiszner - myślenie według miłości". Napisano tam właściwie wszystko co sam głęboko czułem. Napisałbym: komunały, ale to byłoby bardzo krzywdzące. Prawda jest po prostu jaką jest. Nie jest ani mniej ani bardziej - jest prawdą. Wiatr wieje, Słońce świeci, a cierpienie, gdy już przychodzi ... boli. Czasem BARDZO BOLI i nic nie możesz na to poradzić.

Przepiszę z książki Tomasza Ponikło za p. Marcinem Jakimowiczem, autorem artykułu:

"Uczucie, jakie wywołuje cierpienie, to bunt przeciw niemu, a nawet przeciw Opatrzności. Bez tego nie byłoby cierpieniem. Gdybyśmy cierpiąc, mogli odczuwać spokój, cierpienie byłoby raczej przyjemne" - pisał mistrz benedyktyński o. John Chapman, a prowincjał krakowskich jezuitów o. Wojciech Ziółek dopowiada: "Wmówiono nam, że chrześcijańska postawa jest taka, by od razu pokornie przyjąć, zgodzić się. No, ale zaraz ... Ta zgoda, jeśli ma być prawdziwa, musi być poprzedzona etapami odrzucenia, buntu, a dopiero potem ewentualnie stać nas na powiedzenie, że się zgadzam ... To zawsze mocno podejrzane, gdy ktoś zbyt łatwo zgadza się na cierpienie. Bo taka zgoda to ucieczka, po to, by nie bolało. Zakłady psychiatryczne są pełne ludzi uciekających od cierpienia. I to dopiero jest ból! Z krzyżem jest jak z drogą do Santiago [patrz Camino]. To nie my pokonujemy drogę, ale ona nas. To nie my radzimy sobie z cierpieniem, tylko ono radzi sobie z nami".

No właśnie: cierpienie odrywa od tego, co niekonieczne, cierpienie kształtuje, cierpienie poniża... wygładzając to co już ukształtowane, doskonali - ale to dopiero na końcu!!!

Kiedyś napisałem taki  wiersz:

czasami gwiazda spada z Nieba
zostawia blask by spotkać ziemię
na stole kromka gaśnie, chleba
w niej los na miarę swego ja
zamienię
i leżąc tak pośrodku spraw
w głowie zaczyna tlić pytanie
że błoto z bliska traci blask
czy tak to już wiecznie zostanie?
tu koniec myśli, koniec słowa
to ponad wszelkie wyrażenie
bo Bóg wciąż stwarza mnie od nowa
tym, czego sam nigdy nie zmienię

...
bo Bóg wciąż stwarza mnie od nowa
tym, czego sam nigdy nie zmienię

...
dlaczego właśnie tym?



Po dwóch latam mogę powiedzieć, że od tego co na zewnątrz wchodzi coraz głębiej ku istocie sprawy, od tego co zewnętrzne do tego, co wewnątrz. Dlatego myślę, że do końca życia nie zabraknie mi tematów do pisania o poszukiwaniu "drogi". Coraz bardziej doceniam do czego doszli Ojcowie Pustyni. Wiedzieli o czym piszą!

Wracając jednak to TU I TERAZ - każdy moment na naszej drodze jest ważny. Każdy jest po coś. Nie róbmy sobie krzywdy i nie próbujmy chodzić na skróty.

 źródło: http://sanktuariapolskie.info/graphics/articles/img/camino.jpg

A teraz najważniejsze:

"Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Są takie prawdy, do których dochodzi się również przez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie. Czy żyjemy czy umieramy, należymy do Boga (św. Paweł). Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne [gdzie indziej Tischner napisze, że "cierpienie nie uszlachenia"]. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość".

"Czy mocowałeś się kiedy, drogi Czytelniku, ze swoją własną miłością? Czy odczułeś bezradność, w jaką wtrąca miłość bezsilna? Miłości takiej doświadczyli ci, co podziwiali wspaniałość skazanej na zniszczenie Jerozolimy. Także Jair, także siostry Łazarza. Teraz przychodzi kolej na Chrystusa. Patrząc na zagubionego wśród swoich bied człowieka, Bóg partycypuje w miłości bezsilnej. Człowiek sam wyda na zniszczenie to, co z takim mozołem budował"

i jeszcze:

"Wiara Faustyny - jest wyzwaniem dla współczesnego człowieka. Dzisiejszy człowiek jest pochłonięty wolą mocy. Jego ideą życiową jest panowanie nad światem i innym człowiekiem. Z "Dzienniczka" płynie inne przesłanie. Bardziej niż czegokolwiek człowiek potrzebuje miłosierdzia. Moc, która nie służy miłosierdziu prowadzi człowieka na bezdroża"

AMEN!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz